Koko na wojnie

W zenicie słońce staje 
a my idziemy na spacer, 
choć wrzesień nie jest majem
szczodrze wypełnia swą pracę. 

Czerwieniutkie dwie kaliny 
wystrojone jak w niedzielę 
robią do nas czułe miny- 
droga w górę nam się ściele. 

Obok głóg i dzika róża 
mają swoją moc czerwieni 
bujny owoc się wynurza, 
jak szmaragdy w słońcu mieni. 

Milion skarbów,piękna mnóstwo 
u podnórza mojej drogi 
niczym tajemnicze bóstwo 
kusi:"weż boś jest ubogi!" 

Nie pozbawię ich uroku 
bo to jest dopiero wrzesień, 
niech brylują na widoku 
a ich krasa niech się niesie.... 

Wspinam się tam gdzie tarnina 
tuż pod dębem przycupnęła, 
nieco wyżej już brzezina 
mą osobę przygarnęła. 

Pomyślałem,że wracając 
cierpkich tarek urwę nieco, 
wnet spłoszony czmychnął zając, 
obok dwa bażanty lecą! 

Koko jakiś niespokojny, 
to on płoszy tu zwierzynę, 
wciąż sposobi się do wojny 
choć ponosi za to winę! 

Przywołuję psa do nogi 
i rygory przypominam, 
regulamin mój jest srogi 
więc smycz szybko mu zapinam! 

Ukochane jasne pola 
dziś witają nas serdecznie, 
tak widoczną jest ich wola: 
uśmiechają się bajecznie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz