Już pażdziernik powędrował
i za wrześniem gdzieś popędził,
na rok cały tam się schował-
u nas miłe chwile spędził.
My nad rzekę już idziemy,
pieski cieszą się ogromnie,
tam odpocząć wszyscy chcemy-
zachowują się nieskromnie!
Pan listopad w kapeluszu
idzie pewnie po ścieżynce
pełen werwy,animuszu
tak jak van Gogh wielki Vincent.
On ponury był w zasadzie,
swoje skargi Teo składał
i anturaż miał w nieładzie
choć talentem wielkim władał.
My drobimy za nim cicho,
deszcz za kołnierz mi się leje,
gdzieś pod wierzbą siedzi licho:
z naiwniaków cicho śmieje.
Wiatr w gałęziach huczy głośno
i frazami popisuje,
czasem tnie melodie sprośną-
wyje głośno tak jak czuje!
Robi tak jak stara sowa
chociaż to jest wczesny wieczór,
niech się muzyk szybko schowa
bo puszczyki tu się zlecą.
Psy wędrują coraz rażniej
choć porzy nodze mi się łaszą,
teraz mają niezłą łażnię
a mieć będą gulasz z kaszą.
Bobry gdzieś się pochowały
i dobytek swój ukryły:
dla nich duży,dla nas mały
ale dla nich bardzo miły.
Wieczór mokry dookoła,
to normalne w listopadzie,
ty wychodzisz już z kościoła-
mrok na łące już się kładzie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz