Dziś na spacer idę boso
bo chce się z naturą złączyć,
przyjrzeć się wesołym kosom:
podziwiać ich taniec rączy.
Ubieram też krótkie spodnie,
koszuli wcale nie wkładam
bo tak mi jest wygodnie
i przed Florą szyku zadam.
Wspinam się lekko pod górę,
rano tu mgła jeszcze rządzi,
przede mną psy suną sznurem
jakby się bały pobłądzić.
Kosy tańczą na trawie:
on czarny,dostojny spryciarz,
ona o pół mniejsza prawie
mężem się dumnie zachwyca.
Maleńka,brązowa ptaszyna
nigdy partnera nie łaje,
odwrotnie niż moja kruszyna
na los się nigdy nie zdaje.
Witamy już białe głogi,
podobnie kwitnące kaliny,
z lewej mijamy dąb srogi
i wchodzimy do brzeziny.
Aza się nagle podrywa
i mierzy z rudym futrzakiem,
który się zmyślnie ukrywa
na drzewie jakby był ptakiem.
Wilgoć się czuje w lesie
gdy upał z góry napiera
i masy kalorii niesie-
w krzakach się bażant wydziera.
Połowa czerwca w niedzielę,
wiosna manatki pakuje,
żółtych rzepaków niewiele,
na polach zieleń króluje.
Wspominam dziecięce lata
gdy boso znowu brodzę,
Zarzeka u progu lata
jest;puszczam fantazji wodze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz